ok.jestesmy.jest cieplo i brudno.Delhi mnie nie zbilo z nog za specjalnie.mniej wiecej czegos takiego sie spdziewalem.jedynie krowy lazace po ulicach centrum mnie troszke fascynuja, a tak poza tym to zgielk,halas,syf i masa psow.
Ci z Was, ktorzy znaja historie z Shanghaju;) to wiedza o czym mowie....teraz nie obylo sie bez wrazen tego typu...tym razem nie ja odgrywalem role glowna.tym razem Jacek pokazal klase...po calej nocy lotu dotarlismy do hotelu.rozpakowalismy sie i uderzylsimy zwiedzac.bylo jeszcze ciemno.zeszlo nam z okolo 3 godziny.nastepnie udalismy sie po kilka piwek.sprzedaja tu alko od godziny 10.skonczylo sie na kilkunastu piwach mniej wiecej.nastepnie udao nam sie zgubic.ja trafilem do hotelu a Jacek do szpitala.obudzil sie pod kroplowka.nic nie pamieta.zabrala go karetka jak lezal nieprzytomny na ulicy.nastepenie wizyta na policji i wyjasnianie zdarzen.
musze konczyc bo mnie wypraszaja z cafe.
reszte opowiem pozniej lub jak wroce.
ale suma suamrum wszystko gra.
jutro Varenasi i ogldanie palenia ludzi na stosach,
CU.
Pozdrawiam,